Jak się napalę na coś, to nie ma przebacz, muszę teraz, natychmiast, na wczoraj!
I tak właśnie było z sową. Jedno słowo wystarczyło, a już nie mogłam usiedzieć.
Więc szybko, szybko: kąpiel, mleczko, zęby, usypianie, a w głowie tylko jednamyśl się tłucze - SOWA!! I to duża, musi być duża...
Najpierw schemat. Jedna wielka kombinacja, tysiące prób (po cholerę mi się ubździła taka wielka??).
Kolor, który kolor na korpusik, a może lepiej ten na brzuszek? Pomóóóóóż mi, nooooo... A oczka? Jak myślisz?
I tak oto, nożyczkami z Biedry, wycięłam. I korpusik, i brzuszek, i skrzydełka, i oczka ( w końcu się zdecydowałam jakie).
A dziś od rana nic tylko, że nitka mi się rwie, że się rozregulowało, że może wyczyścić trzeba, że nie łapie mi na piątce, że w czwartek szyła i było dobrze...
Tak więc po kilku godzinach szarpaniny, wyrywania nitki z bębenka, prucia i zszywania po raz piąty, jest z nami SOWA. Ze skrzydłami.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
-
Napisała kiedyś do mnie sąsiadka, że ma fajną wycieczkę dla nas, że szał, że lepiej się sama bawiła niż dzieci.. zostawiłyśmy więc chłopa...
-
Z lekkim falstartem i z workiem wypchanym prezentami odwiedził nas dziś Mikołaj. Święty. Obdarował nas prezentem, wymarzonym i upragnionym, ...
Oooo dziękujemy za odwiedziny i zapraszamy :)
OdpowiedzUsuń