czwartek, 30 stycznia 2014

Naleśniki

Nina chora. Siedzimy więc w domu, na zmianę z P.

I jemy naleśniki, bo naleśniki są dobre na wszystko. Nawet na wstrętne choróbsko. 

Naleśniki uwielbiam, mogę się nimi zajadać na śniadanie, obiad i kolację. Zjadłam ich wiele, wg różnych przepisów, spod ręki różnych gospodyń, przy wielu stołach i w różnym towarzystwie, ale te dzisiejsze kładą pozostałe na łopatki. 

W lipcu zmieniliśmy mieszkanie. Wraz z przeprowadzką obiecałam sobie, że za gotowanie się biorę bardziej niż do tej pory, za ciasta również, bo piekarnik super (ten na starym mieszkaniu działał w cały świat, mieliśmy więc ciasto po części niedopieczone, a częściowo spalone na węgiel). 

Bardziej mi się chce, kiedy widzę szczęście na twarzy mojego dziecka wywołane pysznym naleśniczkiem, kawałkiem ciasta ze śliwkami..







niedziela, 26 stycznia 2014

O tym, co mi po głowie obecnie biega

Świat bloga odkryłam zupełnie przypadkiem, trafiając na jeden, taki szczególny i wyjątkowy. Pochłonęłam go w dwa dni, zafascynował od samego początku.. I to dzięki niemu sama zaczęłam pisać. Pomimo tego, że czasu mniej, stwierdziłam, że podołam. A co, jak nie ja to kto! I tak małymi kroczkami, traktując autorkę tego pierwszego bloga jak blogowego guru, zawierzając święcie jej opiniom, trafiłam na kilka kolejnych.

A na nich ostatnio same posty o macierzyństwie, zdjęcia noworodków... Temat jak dla mnie na czasie, bo od kilku tygodni tęsknię za noworodkiem..

Od zawsze wiedziałam, że będę mieć co najmniej trójkę dzieci.. I mimo popukiwania się w czoło przez innych, ja nigdy nie zrezygnowałam z tego pomysłu.

W ciążę zaszłam wcześniej niż sobie to zaplanowaliśmy. Pamiętam dzień, w którym zrobiłam test ciążowy, niczego nie podejrzewając, tylko dlatego, że się przeterminował jakieś dwa miesiące wcześniej. Zrobiłam, odłożyłam na pralkę, umyłam głowę i wyszłam z łazienki. I zapomniałam. Wróciłam za kilkanaście minut i zupełnie przypadkiem zerknęłam na niego... Dwie kreski... O matko...

Nie dowierzałam.. Nie dowierzałam, dopóki nie wypowiedziałam tych słów na głos, do męża. "chyba jestem w ciąży..." (dwa testy a ja wciąż "chyba")..

Ucieszyłam się jak nie wiem, wzruszyłam, i po raz pierwszy w życiu nie chwyciłam za telefon, żeby się podzielić tą wiadomością.. Sama musiałam się z nią oswoić...

Ciąża była dla mnie wspaniałym okresem, uwielbiałam w niej być. Wzruszałam się o byle co, do dziś potrafię się popłakać oglądając wiadomości czy reklamę kolejnej fundacji.. I do dziś tęsknię za tym stanem, do dziś czuję kopniaki, do dziś czuję i pamiętam, jak Nina przebiegała z jednej strony na drugą...

Pamiętam, jak mąż zmywał mi lakier z paznokci przed wyjazdem na porodówkę.. o 3 w nocy. Pamiętam, jak mieliśmy do szpitala na nogach 25 minut, i tyle czasu zajęło nam pokonanie tej drogi samochodem wtedy..

Po kilkudziesięciu godzinach w końcu była z nami. I niestety, nie słyszałam pierwszego krzyku mojego dziecka, nie położono mi jej na piersi, mąż nie był przy porodzie tak jak planowaliśmy. Byłam tak wymęczona, że poród mojego dziecka przespałam.

Często było tak, że wchodziłam do pokoju sprawdzić czy oddycha, tylko dlatego, że tyle spała..

Jedyne nieprzespane noce to te na oddziale noworodkowym, na który trafiliśmy po 4 tygodniach od narodzin.. Co to był za czas, czas pełen łez, bólu, którego mimo błagań nie dało się zdjąć z cierpiącego dziecka i przejąć na siebie, przerażenia, kiedy wreszcie postawiono diagnozę...

Pamiętam każdą wspólną chwilę, pamiętam pierwszego ząbka, który nas całkowicie zaskoczył, pierwszy świadomy uśmiech, pierwszy obrót, pierwsze dźwignięcie się w łóżeczku.

I cieszę się z każdego nowego słówka,

A teraz czasami przepychamy się tak między sobą "ja zmieniałam ostatnią pieluchę, teraz twoja kolej", "ja ją kąpałam wczoraj, dziś ty", byle tylko uszczknąć kilka sekund dla siebie, pomalować paznokcie, poczytać gazetę która z kiosków zniknęła 3 miesiące temu, machnąć kilka brzuszków..

Macierzyństwo zmieniło moje podejście do niektórych spraw. Już nie mam ochoty na walkę z wiatrakami, potrafię się wyciszyć, stanąć obok, nie przyjmować do siebie niektórych słów, nie zaplątywać sobie głowy czyjąś głupotą.. Nie chcę się denerwować, bo Nina od razu wyczuje i przejmie ode mnie złe emocje.. Nie zawsze warto..

Macierzyństwo przede wszystkim rozwinęło we mnie intuicję.. I żałuję, że nie ufałam sobie 20 miesięcy temu tak, jak ufam teraz.. Ile ja bym sobie nerwów oszczędziła, sobie i dziecku.. Atakowana ze wszystkich stron dobrymi radami zawierzałam im, a nie sobie.. Przy kolejnym dziecku już będę mądrzejsza o to jedno...

Dziś wzruszam się widokiem męża próbującego założyć rajstopki tak, żeby dwa szwy były na swoim miejscu, a pięty na swoim, wzrusza mnie jak po kąpieli ganiają się na łóżku zaśmiewając się, wzrusza mnie kiedy słyszę, jak czyta naszej córce kolejną historię o wróżce Amelce. I to on pamięta o porze na antybiotyk, i żeby psiknąć lekarstwo do gardełka. I pamięta też, żeby rano wyjąć jogurt z lodówki, żeby był na drugie śniadanie..

I choć z kolejnym musimy jeszcze poczekać tak z rok, już się doczekać nie mogę noworodka..






















piątek, 24 stycznia 2014

A mówią, że telewizja ogłupia....

Dziś wieczorem taka sytuacja: córka wręcza mi pilota, włączam więc minimini+. A tu niespodzianka - rybka już śpi. Młodociana więc w płacz, za chwilę w szloch, łzy płyną po polikach ogromniaste. Tuli się iel tylko siły, bo toż to ogromne nieszczęście, że ta rybka już śpi... Bo ta rybka śpi i śpi i się nie rusza i nie ma Elmo. Mówię więc łagodnym głosem głaszcząc po główce (a niech wie, że łączę się z nią w rozpaczy nad śpiącą rybką) "Kochana, już późno, rybka śpi, może i ty pójdziesz do łóżeczka?"

- Taaaaaaaaa!!!!!!!! Kiwa mi główką, przytakując swojej wspaniałomyślności.

Po czym bierze kołderkę, odwija się na pięcie i idzie do łóżeczka.... I tak zostałam jak stałam, dość niedowierzająca temu co widz.. popełzłam więc za nią, patrzę, a ona w łóżeczku (!!) grzecznie, kołderką nakryta, zasypia. Sama. O 21.

I uwaga, uwaga (!!!!) hit roku: Nina zasnęła bez ciumkania palucha!




czwartek, 23 stycznia 2014

Dzień Babci i Dziadka

Trzeba przyznać żłobkowym Ciociom, że fantazję to one mają. W nadmiarze. I jestem przeszczęśliwa, że mają głowy pełne pomysłów, że niemal co dzień spod małych i dużych rączek wychodzi jakieś dzieło. 

Tym razem, stosownie do okoliczności, Nina stworzyła takie oto cudo




Kwiatek rozłożył mnie na łopatki



sobota, 18 stycznia 2014

Jest i sowa

Jak się napalę na coś, to nie ma przebacz, muszę teraz, natychmiast, na wczoraj!

I tak właśnie było z sową. Jedno słowo wystarczyło, a już nie mogłam usiedzieć.

Więc szybko, szybko: kąpiel, mleczko, zęby, usypianie, a w głowie tylko jednamyśl się tłucze - SOWA!! I to duża, musi być duża...

Najpierw schemat. Jedna wielka kombinacja, tysiące prób (po cholerę mi się ubździła taka wielka??).

Kolor, który kolor na korpusik, a może lepiej ten na brzuszek? Pomóóóóóż mi, nooooo... A oczka? Jak myślisz?

I tak oto, nożyczkami z Biedry, wycięłam. I korpusik, i brzuszek, i skrzydełka, i oczka ( w końcu się zdecydowałam jakie).

A dziś od rana nic tylko, że nitka mi się rwie, że się rozregulowało, że może wyczyścić trzeba, że nie łapie mi na piątce, że w czwartek szyła i było dobrze...

Tak więc po kilku godzinach szarpaniny, wyrywania nitki z bębenka, prucia i zszywania po raz piąty, jest z nami SOWA. Ze skrzydłami.












WEEKEND

Jak co tydzień - milion obietnic, bilion planów, trylion miejsc do zwiedzenia...

Ten będzie tylko dla nas.. Pełen przytulasów, całusów, gilgotek, szaleństw i śmiechu... 

Zapomnę, choć na dwa dni, o problemach dnia codziennego, żadna zmarszczka nie pojawi się na moim czole, ani razu się nie zdenerwuję "ile razy mam powtarzać??!!".  Choć to takie trudne ostatnio...

I ani razu nie zrzędne, że wszystko na mojej głowie, że ZNOWU JA o wszystkim muszę pamiętać, jak ZAWSZE; że której części zdania nie rozumiesz??!! 

Tak! Tak właśnie będzie. 

Tylko dla nas... 

Wam życzę tego samego...

piątek, 17 stycznia 2014

Na tapczanie siedzi leń


Wszystko, co miałam udziergać w tym tygodniu, udziergałam.

Wszystkie zabawki, klocki i puzzle pozbierałam.

Wszystkie kurze z parkietu, regału wymiotłam, gary pozmywałam. Pranie z kosza też zniknęło.

Ostatnie dwa tygodnie były tygodniami w pośpiechu, bez chwili wytchnienia, z jęzorem wywieszonym, zwisającym do pępka. 

Więc dziś jest dniem dla mnie, dniem regeneracji. Dziś nie krzyczę o nieposmarowaną buzię przed wyjściem na dwór, o niewyniesioną pieluchę z łazienki, o to, że starczy już tej Peppy...

Spędzam go właśnie tak... Z wygodnego dresu i wyrka się nie ruszam, grube skarpety założyłam, i nadrabiam zaległości, jeszcze z października. 





poniedziałek, 6 stycznia 2014

Spacerek w najukochańszych kaloszkach





















Kiedy człowiek wygramoli się w końcu z łóżka, bo przecież słonko tak pięknie świeci...
Kiedy już w końcu po półgodzinnym obmyślaniu w co się ubrać - się ubierze (a to problem, w styczniu, gdy na termometrze 11 stopni, bo nie wiadomo, czy to tak jak w kwietniu, czy jednak styczniowe "11 stopni")
to wyjdzie z tego domu, przejedzie się na Rynek, pospaceruje Plantami. Bo tak przyjemnie dziś w Krakowie, że aż żal, że dzień jednak taki krótki. 

Kiedy już z zamarzniętym uszami i nosami wrócimy do domu (bo to jednak styczeń, i styczniowe "11 stopni")
to jak najszybciej weźmie się za pieczenie, z tego co ma w domu. I tak oto wspólnymi siłami upiekłyśmy biszkopt z jabłkami.





Niny bluzka, legginsy,bluza, sweterek,rajstopki Zara
spódniczka, beret, rękawiczki, sweterek w grochy H&M
kaloszki (ukochane obuwie tej zimy mojej Córki) fisher price
szaliczek z szafy mamy (fajnie jest mieć córcie ;))
Książeczka zakupiona w Lidlu (jestem lidlowym maniakiem, każdy nasz spacer się tam kończy). Nina dopiero od kilku tygodni potrafi usiąść i wysłuchać cierpliwie, co ma się Jej do przeczytania. Uwielbia Brzechwę (jest bardzo "szeleszczący"), a teraz detektyw Amelkę.

zestaw do karmienia lalek djeco
talerzyk ebulobo


Bajka Pana Kleksa